Cześć! Witajcie!
Jestem Aga i jestem tutaj przede wszystkim dla siebie. Co to znaczy? To znaczy, że chciałam się z Wami podzielić sobą – dla mnie. Nie jest to łatwe zadanie ponieważ przez wiele ostatnich lat była skryta i zamknięta w sobie. Miałam wiele problemów – przecież każdy je ma. Ale nie chcę aby ten blog był poświęcony tylko problemom – spokojnie, tak nie będzie. Na początku zaczęłam pisać po prostu do szuflady. Jeden artykuł, drugi, trzeci. Ale w pewnym momencie zaczęło mi się kończyć miejsce w szufladzie – trzeba było z tym coś zrobić. Potrzebowałam też większej interakcji – to co można zrobić to przede wszystkim otworzyć się na innych – i to właśnie próbowałam zrobić zakładając tą stronę internetową. Zawsze mogę poczytać wasze komentarze i odnieść się do nich. Jest to dla mnie dodatkowa motywacja do pisania. Myślę, że to wszystko ma duży sens, zmienia mnie i gorąco wierzę, że zmienia również moich czytelników.
Ale zacznijmy od początku
Mieszkam i żyję w Krakowie. Jest mi tutaj bardzo dobrze. Urodziłam się w Wadowicach i tam chodziłam do podstawówki, gimnazjum (tak, istniało wtedy jeszcze gimnazjum) oraz liceum. Później po raz pierwszy musiałam zamieszkać sama – bez rodziców. Zastanawiałam się nad różnymi miastami w których chciałam studiować i zdecydowałam, że wyprowadzę się stosunkowo niedaleko – tzn. do Krakowa. Studia dzienne były całkiem wymagające – od samego początku piątkowe wieczory spędzałam raczej nad książką. To był pierwszy taki czas kiedy weekend nie oznaczał wolnego – ale ciężką pracę. Czas w tym okresie bardzo szybko mi mijał, wręcz przepływał przez palce. Czasem ciężko jest zapanować i kontrolować swój czas i warto się temu przyjrzeć głębiej.
Moja pasja
Wiedziałam, że muszę robić coś poza jedzeniem, spaniem i studiowaniem. Pewnego dnia zobaczyłam informacje o kursie tańca towarzyskiego niedaleko mnie. Od dziecka lubiłam tańczyć, dlatego bez wahania poszła i zapisałam się. Na zajęciach uczyliśmy się różnych tańców – od walca wiedeńskiego, walca angielskiego, foxtrota, quickstepa, tango aż po sambę, cha cha, rumbę, paso doble oraz jiva. Najbardziej spodobały mi się tańce standardowe – szeroka pozycja, sztywna i mocna rama, prowadzenie partnera i wypełnianie przeze mnie przestrzeni. Po tańcach dla zabawy byłam “zmuszona” zacząć tańczyć na poważnie – turniejowo. sportowo. Wymaga to dużego zacięcia i woli walki. Najważniejsza jest rytmika, odpowiednie przemieszczenie i sylwetka. To wystarcza żeby na początku zostań zauważonym i dostrzeżonym. Ważne są lekcje indywidualne, które pomagają eliminować poszczególne błędy. Nie było wtedy dla mnie większej radości niż po dobrze zatańczonym turnieju satysfakcja z wysokiego miejsca oraz punktu premium.
Moja miłość
To na kursie tańca poznałam mojego męża Adama. Wiecie, facet który tańczy jest już od samego początku interesujący. W ogóle jeżeli macie problem ze znalezieniem drugiej połówki – idźcie tańczyć! Jest tam mnóstwo ludzi, których możecie poznać – a nóż, pójdziecie w moje ślady i nie wyjdzie z kursu tylko z umiejętnością tańczenia. Adam od początku wydawał się być mną zainteresowany, chociaż on twierdzi inaczej. Na początku spotykaliśmy się tylko i wyłącznie na zajęciach, ale w niedługim czasie zaczął mnie odprowadzać do domu, a później zapraszać na randki. Naszym wspólnym ulubionym miejscem stało się podgórze, ze słynnym już mostem zakochanych – kładką bernadka. To tam można było spacerować wieczorami, rozkoszując się zachodem słońca oraz atmosferą i panującym klimatem. Tak, dosyć sielankowo przeżyliśmy ze sobą rok, po czym w Paryżu Adam się oświadczył, a ja nie mogłam powiedzieć nie. Była w nim zakochana po uszy i nadal jestem. Wierzę, że byliśmy sobie pisani i że taka miłość nie zdarza się często!